Hej Kochani!

Dlaczego Boże „Odrodzenie”? Ten 2020 rok był szczególny. Pokazał nam, że wszystko w jednej chwili może zostać zniszczone – dlatego czujemy, że ten rok to odrodzenie nas wszystkich.

Gorączka przygotowań ruszyła na dobre.

W tym roku wigilię spędzać będziemy w gronie domowników, a i tak jest to siedem osób.

Chłopaki zwykle jeszcze mają lekcje do wigilii, a teraz zdalne nauczanie, więc trochę ogranicza to dopołudniowe działania.

Zakupy te ważniejsze już przez męża  zrobione. Karp poporcjowany czeka w zamrażarce. Pierogi robione przez synową Olę z jej siostrą – dziewczyną Wojtka też czekają w zamrażarce.

Kartony z ozdobami przytargane do pokoju trochę zawadzają, ale lampki trzeba było posprawdzać. Dobrze, że w poprzednim roku je opisałam i nie ma problemu w ich dopasowaniu. W poniedziałek Wojtek z braćmi ubrał choinkę.

Wspominam te czasy, gdy wieczorem przed wigilią w nawale przygotowań kuchennych  ubieraliśmy z mężem zieloną, pachnąca choinkę przywiezioną prosto z lasu naszego znajomego. Rano w wigilię, gdy chłopcy wstali było wielkie „WOW”! Pod choinką leżały już prezenty i chłopcy nie mogli się doczekać wieczora.

Później ten rytuał ubierania drzewka dzień przed wigilią przypadał starszym chłopcom. W naszym mieszkaniu, gdzie było już i tak ciasno był to karkołomny zwyczaj. Wszystko na ostatnią chwilę! A tu lampki, które się rozerwały trzeba było lutować, albo zbiły się żaróweczki. Jeśli nie mieliśmy ich w zapasie to był problem, bo w sklepach od ręki nie wszystko można było dostać. Jednak mój zapobiegliwy mąż zawsze wyczarował dodatkowy komplet lampek bądź ozdób, które zakupił na wyprzedażach rok wcześniej i dzięki temu choinka zawsze jaśniała magicznym blaskiem.

Kolacja wigilijna była u nas dość późno. Chodź starałam się wszystko zaplanować i przewidzieć to i tak nie wszystko układało się po myśli. Plan zakupów i plan działań przygotowałam miesiąc przed wigilią. W czasach, kiedy trzeba było polować na różne produkty było to logiczne. Karpia zawsze dostarczał tata męża. Lubił ryby, więc to już było jego domeną. Kilka dni pływały one w wannie, więc maluchy miały wielką radochę i długi czas spędzały w łazience.

Przez prawie dziesięć lat na dwie gospodynie, gdy mieszkaliśmy razem z rodzicami męża, przygotowanie kolacji wigilijnej było łatwiejsze. Obie z mamą męża super się uzupełniałyśmy.

W tamtym czasie mieliśmy kilka Wigilii spędzonych z rodzeństwem męża, więc też liczba osób na kolacji była duża. Wtedy bywało 10 osób dorosłych i 10 dzieci w pokoju o powierzchni 15m2. Gwar, rozmowy, wspomnienia, wspólne śpiewanie kolęd i kulminacyjny moment Wigilii przybycie Świętego Mikołaja, ale o tym w następnym wpisie.

Lata mijały i kształt przygotowań wigilijnych też się zmieniał.  Kiedy rodzice się wyprowadzili wigilię robiliśmy już zawsze u siebie. Trudno nam było z taką rozrastająca się gromadą gdziekolwiek się przemieścić i u kogokolwiek się zmieścić! Gości zapraszaliśmy do siebie.

Kuchnia przez lata to moja działka. Ciasta, potrawy wigilijne. Co prawda to po trochu włączałam w to chłopaków, żeby wiedzieli jak i co, ale z powodzeniem ogarniałam temat.

Wigilia u nas była dość późno, a wynikało to między innymi z tego problemu, że wiele rzeczy jeszcze w Wigilię trzeba było przygotować, a zwłaszcza ubrać odświętnie młodsze dzieci. Łazienka jedna, a 11 osób musi z niej skorzystać. Tak, że czas rozpoczęcia kolacji wigilijnej się przesuwał. Dom odświętnie przygotowany, więc domownicy musieli również być na galowo, bo przecież spodziewamy się największego, najdostojniejszego Gościa tego wieczoru.

O przygotowaniu odświętnych ubrań dla dziesięciu chłopaków trzeba był też pomyśleć dużo wcześniej. Co prawda mąż, zawsze, kiedy by nie było sam był w stanie zadbać o swój odświętny ubiór, to rosnącym chłopcom trzeba było podobierać garderobę. Przed każdą uroczystością świąteczną, czy rodzinną „białe koszule na sznurze schły”, a później wyprasowane czekały na właścicieli. I tak trzeba było to założyć w planie również przed wigilią.

 

 

Odświętny stół też był dużym wyzwaniem. Kilka przygotowanych obrusów, bo dwa, a czasem trzy dni świąteczne miały swoje prawa, a obrusy często się plamiły. Teraz szczególne Wojtek dba o tę sferę. Stara się by stół co roku miał inną, niepowtarzalną oprawę.

Menu na wigilię nigdy nie stanowiło 12 potraw. Moją naczelną zasadą w kuchni było to, żeby wszystko było świeżo przygotowane, więc w jeden dzień dwanaście potraw było nierealne.

Chłopcy jednak licząc wszystko na stole zawsze doliczyli się dwunastu – z masłem, chlebem, czy solą.

Na Wigilii co roku była zupa grzybowa z makaronem. Grzyby albo mieliśmy ze swoich zbiorów, albo dostaliśmy od rodziny, czy znajomych, którzy wiedzieli, że grzybowa u nas jest królową! Potem kapusta z grzybami i kapustą z grochem. Pierogi z kapustą i grzybami. Ryż ze słodkim sosem śliwkowym, makiełki (mak z makaronem), karp panierowany smażony i inna ryba bez ości (zawsze dla młodszych). I oczywiście kompot z suszu, w tym roku będzie z własnoręcznie suszonych owoców

Dziękujemy, że doczytałeś do końca!

Tyle u nas! Powiedzcie lepiej co tam u Was w komentarzach – z chęcią przeczytamy!

Wesołych Świąt !


0 Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.