Wszystko co piękne szybko się kończy...
Jeszcze kilka dni temu śnieg otoczył nas z każdej strony. Dzieci wyszły na sanki, powstały piękne krajobrazy. Wielu z nas zapomniało już tak naprawdę jak wyglądały białe ulice, alejki w parku z drzewami jak z bajki. Niestety wszystko co piękne szybko się kończy i nie minęło kilka dni a drogi znów zrobiły się szare – bez jakiegoś charakterystycznego, wyróżniającego je elementu. Od czasu do czasu jeszcze spadają pojedyncze płatki śniegu, ale nie są one w stanie utrzymać się dłużej niż kilka sekund. Mimo wszystko to parę chwil zimowego piękna pozwoliło odświeżyć sobie wspomnienia lat, kiedy śnieg zimą był czymś normalnym.
Fajnie sobie powspominać zimowe czasy
Koniec stycznia 1985 r. Śnieg, mróz. Mój chłopak (obecny mąż) wyciąga mnie na kulig z grupą znajomych, który organizowany jest w lesie za miastem. Para rączych koni sunie sanie i szereg sanek przywiązanych łańcuchami do dużych sań. Wspaniała usłana śniegiem droga, po której można jeździć saniami wśród zaśnieżonych drzew, po duktach leśnych przykrytych grubą pierzyną białego puchu. To dopiero jest kulig. Do dziś pamiętam zmarznięte ręce w grubych rękawicach i grzanie się gorącą herbatą.
SNIEG!
Kiedy dzieci były małe i dostrzegły pierwszy padający śnieg zimą, rozlegał się radosny pisk zwołujący wszystkich do okien. Ja starałam się dobiec jako pierwsza, by ratować kwiatki na parapetach. Maluchy biegiem wdrapywały się na cokolwiek stojące przy oknie i przyklejały swoje czoła do szyby, obserwując z ekscytacją jak wszystko dookoła powoli staje się białe. Wypatrywali największych śnieżynek i wskazywali je, oczywiście, odciskając swoje paluszki na szybie. Cieszyły się z każdych opadów śniegu i zaraz chciały iść na sanki.
W tamtych latach, co zimę było sporo śniegu i długo się utrzymywał, więc dzieci mogły się nacieszyć śnieżnymi zabawami. Kiedy miasto pokryło się białym puchem, często bywaliśmy w parku obok naszego bloku. Wychodziliśmy po dzieci do przedszkola z sankami zamiast wózka i w drodze powrotnej korzystały z zabawy na śniegu. Gdy sama odbierałam dzieci z przedszkola, zabierałam tylko jedne z dwóch sanek i wracając z nimi przez park, na sankach jechało tylu, ilu dałam radę ciągnąć, a reszta biegała dookoła, rzucając się śnieżkami. Gdy przechodziliśmy wzdłuż wału, koniecznie musieli pozjeżdżać z górki na sankach.
Najlepiej było zjeżdżać z górki ale nie tylko...
W weekendy wybieraliśmy się też na dużą górkę w innym parku lub obok mojej mamy. Chłopcy turlali w kilku śniegowe kule, aby postawić z tatą jak największego bałwana. To były radosne chwile. Potem na wszystkich grzejnikach w domu suszyły się mokre buty, czapki i rękawiczki, a maluchy grzały swoje zaczerwienione od zimna policzki.
Specjaliści od zimowej zabawy 😁
Byliśmy też na kuligach u znajomych. To dopiero była zabawa. Długi sznur złączonych sanek i kilkanaścioro roześmianych dzieci. Niektórzy podczas jazdy na sankach, zagarniali śnieg i robili z niego śnieżki którymi później rzucali w pociąg sanek. Nie przeszkadzały mokre rękawiczki od śnieżek i zmarznięte nosy, bo po kuligu było ognisko z kiełbaskami i ciepłą herbatą.
Ulepimy dziś... zająca?!?
Lata mijały i zimy były coraz mniej śnieżne. Za to któregoś roku śnieg spadł w poniedziałek wielkanocny i chłopaki, zamiast lać się wodą w ogrodzie, ulepili zająca wielkanocnego.
Opady śniegu są zmorą dla kierowców i służb drogowych, ale dla dzieci zawsze pozostaną beztroską radością, którą można, będąc już dorosłym dzielić właśnie ze swoimi dziećmi, czy wnukami… byleby sił starczyło
0 komentarzy